Translate

Translate

piątek, 27 grudnia 2013

~.1.~

*Rose*


Wielka Brytania
Okropny budzik rozbrzmiał po całym moim pokoju, jednocześnie zbudzając mnie ze snu. Wyłączyłam go i wygramoliłam się z łóżka, nienawidziłam rano wstawać. Zdecydowanie jestem typem śpiocha.
Rozejrzałam się wokół pomieszczenia, lubiłam swoje ciemno różowe ściany, białe drzwi z plakatem Guns N' Roses, białe, antyczne biurko z komputerem i innymi przyrządami. Nad nim okno z roletą, obok szara lampa. Przy biurku stał również wieszak/manekin z sukienką, którą kiedyś zrobiłam własnoręcznie. Kilka pudełek z rzeczami do malowania. Duża szafa wnękowa z Audrey Hepburn, a na przeciwko niej wielkie łóżko. Obok szafka nocna, z drugiej strony pufa oraz stolik z namalowanym krajobrazem.
Podeszłam do szafy i skompletowałam ubrania, które miałam zamiar założyć do szkoły. Ruszyłam do łazienki, ale jak zwykle zajęła ją moja młodsza siostra. Oparłam się, więc o ścianę i czekałam, aż wyjdzie. 
- Rusz się maluchu - pośpieszałam znicierpliwiona długim pobytem siostry w toalecie.
- Czekaj, też mam prawo się wystroić - krzyknęła zza drzwi.
- Gdzie? do przedszkola? - zażartowałam uderzając lekko ręką w drzwi.
- Bardzo śmieszne - odparła z znudzonym tonem.
- Za pół godziny muszę być w szkole, szybciej - krzyknęłam patrząc na zegarek, dochodziła 7:00.
-Ja też - rzekła zbyt pewna siebie.
- Dobra no, szybciej to się nikt nie spóźni - powiedziałam znudzona czekaniem z myślą, że ją przekonam.
- Stroisz się dla tego swojego kochasia Dylana? - zapytała szyderczo i choć jej nie widziała, byłam pewna, że uśmiecha się głupio...
- Ty małpo, wyłaź do cholery! - krzyknęłam uderzając pięścią w drzwi, które momentalnie się otworzyły.
Zobaczyłam Grace stojącą przy lustrze, malowała się moim tuszem. Co prawda nie wychodziło jej to, bo wyglądała jak clown, który uciekł z cyrku.
- Oo ty!! oddawaj to tapeciaro jedna! - wyrwałam jej z ręki kosmetyk należący do mnie.
- Mamo!! ona mi zabrała moją rzecz! - kłamała patrząc na mnie zadowolona.
- Grace malowała się moim tuszem i twierdzi, że to jej - powiedziałam z uśmieszkiem, wiedząc, że to ja wygram.
- Grace! natychmiast to zmyj i oddaj Rose tusz - krzyknęła obojętnie mama.
Grace wystawiła język i z obrażoną miną wyszła z łazienki. Ja mogłam nareszcie rozkoszować się prywatnością.
Umyłam zęby, rozczesałam włosy i naniosłam starannie makijaż. Usta podkreśliłam czerwoną szminką, rzęsy przeciągnęłam mascarą.
Następnie ubrałam się w przygotowany wcześniej zestaw. Szare dżinsy z lekko widocznymi gwiazdkami, skórzaną bluzkę na ramiączkach. Do tego dobrałam czarną czapkę, zamszowe botki z ćwiekami oraz dużą bransoletkę. Psiknęłam się swoimi, nowymi perfumami od Christiny Aguliery i byłam gotowa do wyjścia. Otworzyłam drzwi, ruszyłam do swojego pokoju, skąd wzięłam torbę, do której wrzuciłam wszystkie potrzebne mi; książki, telefon, słuchawki, portfel, gumy, błyszczyk, zeszyty, dwa długopisy i kosmetyczkę.
Zbiegłam na dół do kuchni, gdzie siedziała Grace i zajadała płatki na mleku. Mama robiła mi tosty, a tata siedział, jak zwykle w tych swoich dokumentach. Zajęłam miejsce obok niewdzięcznej siostry, po czym zajadałam się lekko spalonymi grzankami.
- Rose, my jutro wychodzimy, więc zajmiesz się Grace - oznajmiła srogo mama.
- Co? Nie, miałam jutro iść  z Dylanem na imprezę -mówiłam zawiedziona, po czym tego żałowałam.
- Przykro mi, ale musisz pilnować siostry  i co to ma być za impreza? - powiedziała mama robiąc śniadanie do szkoły dla Grace.
- Taka u Annie - skłamałam, bo była to dosyć ostra balanga w klubie. 
Przecież nie powiem mamie, że chodzę na imprezy do klubów, piję tam alkohol i palę papierosy. Czasami nawet dochodzi do czegoś więcej, ale to już nie wasza sprawa. 
- 7:45, Rose pośpiesz się - odparł tata jakby chciał, żebym już poszła.
Wzięłam picie, wstałam z krzesła i powędrowałam do wyjścia. Otworzyłam drzwi, a zamykając je krzyknęłam „pa” , ale nie uzyskałam słów pożegnania od rodziny. Przed domem, jak zwykle stało czarne BMW Harrego. On i Magg’s zawsze po mnie przyjeżdżali, więc i dziś usiadłam na tylnym siedzeniu obitym skórą.
- Cześć, co tam? - zapytałam entuzjastycznie, zapinając pas.
- Dobrze, a wiesz, że jutro ta impreza ? - odparł Styles odpalając silnik auta.
- Taa, wszyscy o tym gadają, ale ja muszę zająć się Grace, bo rodzice wychodzą - mruknęłam zasmucona prawdą.
- Dylan się załamie  - zaśmiała się Maggie.
- Hahha, racja - uśmiechnęłam się.
- Jaką mamy pierwszą lekcje? - zapytała Magg's. To dziwne, że jeszcze nie zapamiętała planu.
- Matma - odpowiedział Styles z niezbyt wesołym tonem.
- O Boże...Bergson znowu będzie męczyć - narzekałam wiercąc się.
Nagle auto zatrzymało się pod szkołą, wysiadłam z niego i czekałam na resztę. Maggie otrzepała lekko swoje ubrania, następnie ruszyliśmy w stronę szkoły. Usłyszałam głośny warkot silnika, obejrzałam się i zobaczyłam ogromny, czarny samochód , a w nim Louisa. Wysiadła z niego Annie, jak zwykle ubrana stylowo. Obcisłe dżinsy podkreślały jej nienaganne nogi, różowa koszula w połączeniu z dżinsową kamizelką wyglądała świetnie. Do tego szpilki, w których dziewczyna zawsze wygląda świetnie.
Pocałowała chłopaka i ruszyła w naszą stronę. Widziałam tylko machnięcie ręki Lou, odmachałam mu i czekałam na Annie.
- Cześć, idziecie na imprezę? - odparła podpierając rękę na biodrze, matko ich nawiedziło z tą imprezą.
- My chyba tak - odpowiedział Styles za siebie i swoją dziewczynę.
-Ja nie, muszę pilnować Grace - posmutniałam, przypominając sobie o sprawie.
- Straszna szkoda, skarbie - zasmuciła się również Annie.
Weszliśmy do szkoły i od razu pognaliśmy na drugie piętro do sali 36 na matematykę. Połowa klasy już tam była, Maya jak zwykle siedziała na ławce z Niallem. Zdziwiło mnie to, że chłopak pokazywał coś na jej ubraniu. Ja nie wnikam...
Zobaczyłam Dylana, stał przy szafkach, więc podbiegłam do niego i rzuciłam mu się na szyję. Mocno się pocałowaliśmy, tak jak zawsze. Jak ja go kocham! Poznaliśmy się 2 lata temu i od tego czasu jesteśmy razem. Pamiętam dzień, w którym pierwszy raz się pocałowaliśmy. To było w walentynki na spacerze. 
- Cześć - uśmiechnął się Dylan obracając moje biodra.
- Pójdziesz dziś ze mną na lody? - zapytałam wesoło.
- A może takie trochę inne lody - uśmiechnął się oblizując wargę.
- Dylan! -wkurzyłam się, na dowód czego koksnęłam go w ramię.
- Dobra, dobra - odparł zabawnie.
Zadzwonił dzwonek i wszyscy zebrali się przy drzwiach. Bergson: niska, szczupła kobieta o wrednym charakterze otworzyła salę i weszła do środka, a klasa za nią. Zajęłam, jak zwykle miejsce w ławce, przy oknie na samym końcu. Obok mnie usiadła Annie, lekcja niby się zaczęła, ale na tej "lekcji" nigdy nie ma spokoju i niczego się nie uczymy tylko gadamy, a Bergson pisze na komputerze sprośne, żałosne wiadomości  na czacie z facetami po czterdziestce. Ble...
Odwrócili się do nas chłopcy - Dylan i Niall.
- Znowu jakiś staruch zajął Bergson - zaśmiał się Dylan, łapiąc mnie za rękę.
- Taa, idziecie na imprezę jutro ? - zapytał zaciekawiony Horan.
- Ja tak - potwierdziła Annie szperając coś w telefonie.
- Co wy wszyscy o tym samym?! - wymachiwałam rękoma na wszystkie strony - Ja nie idę.
- Co?!? musisz iść, kurde -zasmucił się Dylan z lekką wściekłością w oczach.
- Nie mogę, nie wezmę siostry do klubu, a nie mogę jej też dać do jakiejś koleżanki - tłumaczyłam się zgodnie z prawdą.
-W klubie jest taki pokój i tam pani Rita może się nią zająć - zaproponowała Annie.
- Nie, to nie wypali - wymamrotałam, wymyślając podstęp.
Na następnych lekcjach było nawet dobrze, ale przerwa obiadowa to jak zwykle posiedzenie całej naszej paczki. Zajęliśmy miejsca przy jednym ze stolików.
- To co? wiedzieliście, że jak wychodziliśmy z fizyki Harrison ślinił się do Bergson. Ona stała w drzwiach i patrzyła na coś jak idiotka - brechtał zadowolony Niall bawiąc się słomką.
- Serio? hahahahahah - tym razem Maya zachichotała.
- Idziemy dzisiaj gdzieś? - zapytała Annie opierając się dłonią o stół.
- Ja nie mogę, idziemy z Niallem do kina - oznajmiła Maya, na co Horan lekko się zarumienił.
- Odpadam - wtrąciła Maggie, kładąc głowę na ramieniu swojego chłopaka.
- Ja też - uśmiechnął się Harry, całując wierzch dłoni ukochanej.
- Dobra, to kto może? pójdziemy dziś na zakupy - oznajmiła Annie klaszcząc w dłonie zadowolona ze swojego pomysłu - Louis też będzie.
- Nie, tylko nie te wasze zakupy - narzekali jednocześnie chłopcy.
- Idziemy i koniec - powiedziałam stanowczo, uderzając ręką o stół.
Po przeżyciu tego ohydnego jedzenia, którego wyglądało jakby było psu z gardła wyjęte - ruszyliśmy na przystanek autobusowy. Wsiedliśmy na górne piętro i jechaliśmy spokojnie do galerii. W końcu Harry z Maggie postanowili, że przeniosą wizytę u dentysty, więc wybrali się z nami.
- Jak myślicie, Maya i Niall od jutrzejszej imprezy będą razem czy nie? - zapytał Dylan szukając czegoś w kieszeni.
- Pewnie, że tak. Oni ślinią się do siebie tylko nie potrafią sobie tego okazać - powiedziała Annie poprawiając włosy, na co potargałam je jeszcze bardziej.
- No dobra, ale nie można ich zmuszać. Tak się cieszę, że niedługo koniec roku - rozmarzyła się szatynka.
- Tak, ale jeszcze miesiąc, więc wcale nie tak fajnie - odparł Harry, wszyscy tak bardzo oczekiwali wolnego.
Autobus zatrzymał się, a my wysiedliśmy z niego i ruszyliśmy do środka galerii. Pod nią stał już Louis, więc po chwili byliśmy w ulubionym przez kobiety miejscu i my - dziewczyny rzuciłyśmy się w wir sklepów. Jak zwykle musiałyśmy zobaczyć wszystko.
Pomagałyśmy sobie w wybraniu ubrań na imprezę. Ja kupiłam czarny zestaw, Annie wybrała dość odważny i modny, a Maggie elegancki, lecz trochę odjechany. Co prawda większość kupił jej Harry, ale to nieważne. Po zakupach poszliśmy do Stabucksa, podeszłam do kasy i zamówiłam dla wszystkich to co spisali mi na kartce. Gdy już mieliśmy to, czego potrzebowaliśmy, czyli przepyszna kawa postanowiliśmy iść do pobliskiej fontanny. Dylan niósł moje torby, a ja razem z dziewczynami szłyśmy na przodzie.
- Patrzcie na Lou. Wygląda, jak wielbłąd, ja go bardzo kocham - szepnęła Annie obserwując swojego chłopaka, faktycznie obładowany był po pachy.
- Kiedyś za niego wyjdziesz, a ja będę chrzestną waszych dzieci - uśmiechnęłam się, mówiąc półżartem.
- A nie, bo ja! - upierała się Maggie, krzyżując ręce na piersi w geście oburzenia.
- Ejj dziewczyny, dobra może usiądziemy tu? - powiedziała pokazując na wolne miejsce przy fontannie.
Usiadłyśmy na rogu, a chłopcy zaraz obok nas.  Byłam zmęczona, a co dopiero oni. Targali nasze torby cały czas.
- Rose, wiesz jakie to jest ciężkie? muszę to nosić? - pytał zdyszany Dylan opierając dłonie o kolana.
- Tak kochanie - uśmiechnęłam się, jednocześnie kładąc głowę na jego ramieniu.
- Zmęczony jestem - marudził Styles wkładając słomkę po wypitej kawie do wody.
- Nie jęcz, co robimy dalej? - mówiła Maggie, której dotrzymywała energia.
- Głodna jestem - stwierdziła Annie z kapryśną miną.
- To chodźcie na pizze - zaproponował Louis - Jedziemy moim samochodem?
- Dobra, chodźcie - powiedział Dylan wstając.
Wstaliśmy z murka i ruszyliśmy na parking galerii. Gdy dotarliśmy na miejsce, chłopcy zapakowali torby do BMW Louisa, a dziewczyny zajęły siedzenia w środku. Co prawda musiałyśmy siedzieć na kolanach naszych partnerów, ale i tak lubię takie wypady z przyjaciółmi. To o wiele lepsze niż siedzenie w ogromnym domu i albo z Grace, która ciągle marudzi. No chyba, że jest na jakiś tam zajęciach albo sama.
Gdy przyjechaliśmy do pizzerii zajęliśmy miejsca i zabraliśmy się za zamawianie. Wybrałam małą pepperoni. Po zjedzeniu Louis odwiózł mnie i resztę do domu. Otworzyłam drzwi, po czym położyłam torby na ziemię. W domu, aż huczało od głośnej muzyki. Jak zgaduję to dzieło mojej siostry. Zobaczyłam Kate - naszą sprzątaczkę z przerażoną miną.
- Nie mogłam doprosić pani Grace, by ściszyła tę muzykę - dukała speszona.
- Spokojnie, nie martw się. Załatwię to - oznajmiłam wbiegając wnerwiona na górę. Nie pozwolę jej rządzić w tym domu.
Drzwi otworzyła kopiąc je z całej siły nogą, Grace siedziała przed komputerem, a źródło hałasu (głośniki)  nastawione było na najgłośniej, jak może być.
- Ścisz to kretynko! - krzyknęłam, aby usłyszała.
- Bo co? - zapytała pewna siebie.
- Bo powiem tacie i wypierniczę to przez okno!!! - próbowałam być groźna, opierając dłonie na biodrach.
- Nie boje się - uśmiechnęła się z premedytacją.
Podeszłam do jej biurka i odłączyłam radio od prądu. Muzyka natychmiast ucichła, a moje uszy "podziękowały" za pozbycie się hałasu.
- Zostaw to idiotko! - krzyknęła szarpiąc mnie.
- Nie nazywaj mnie tak smarku! mam zadzwonić do ojca?? - krzyknęłam jeszcze głośniej niż ona.
- Dzwoń sobie i tak nie odbierze, bo ma nas gdzieś. Tylko praca się liczy - burknęła opadając na łóżko.
Miała rację, nie odebrał...Jak zwykle.
- Słuchaj to nie tak, że tata ma nas gdzieś. On pracuje, żebyśmy miały jak najlepiej, tata bardzo nas kocha - próbowałam jej to wmówić, lecz sama nie wierzyłam.
- Wierzysz w to? - zapytała nie przekonana do moich słów.
- A ty? - spytałam, by wiedzieć co potem odpowiedzieć.
- Nie, a ty? - odparła zasmucona.
- Też nie...  -musiałam to przyznać, tak już jest.
- Przepraszam za tę muzykę - wyszeptała zbliżając się do mnie.
- Spoko, chodź tu - odrzekłam przytulając ją.

*Zayn*

Indie


Obudził mnie królewski sługa - Ratish. To takie głupie...budzą mnie niewolnicy, a nie jakiś normalny budzik. To właśnie jest jedna z wielu rzeczy, za któe nienawidzę swoich korzeni.
Wstałem z mojego, ogromnego łóżka i powędrowałem do garderoby. Ubrałem, jak to mówi Ratish-szaty i wróciłem do pokoju. Następnie pobiegłem do łazienki, umyłem zęby i uczesałem się. Zajęło mi to nie więcej, niż 30 minut.
- Król prosił, aby panicz zjawił się na tarasie porannym, będzie tam panienka Arash - oznajmił Ratish z ręką na plecach.
- Dobrze, chodźmy - powiedziałem niechętnie idąc za nim.
Nie cierpię takich słów, wolę mówić jak normalni ludzie. Żyjący w przyjaznym otoczeniu wśród rówieśników.
Zmuszony poszedłem za nim na taras, gdzie przy wielkim stole siedziała moja rodzina i Arash. Moja przyszła żona...Szkoda gadać.
Zająłem, więc jedyne wolne miejsce - obok niej.
- Witajcie, przepraszam za spóźnienie - odparłem opierając się o krzesło.
- Nic się nie stało, zapraszam do uczty - powiedział ojciec wskazując dłonią na zastawę.
Jak mi nakazano zabrałem się za jedzenie.Widziałem też, że Arash było niezręcznie.
- Synu, dziś po posiłku pójdziesz przymierzyć strój ślubny - oznajmił ojciec krojąc mięso.
- Dobrze, czy mogła być udać się ze mną siostra Waliyha? - spytałem pijąc herbatę.
- Oczywiście - zgodził się król z lekkim uśmiechem.
Po posiłku przyszedł czas na przymiark. Razem z Waliyhą ruszyliśmy za służącą - Kafiritą. Weszliśmy do jakiegoś pokoju. Tam zaraz po naszym przyjściu weszło sześć kobiet z ubraniami. Natychmiast poprzebierały mnie, po czym wyszły nic nie mówiąc.
- Słuchaj nie możemy dłużej czekać, jutro ślub Doniyi, a za 5 dni mój. Musimy uciec - wyszeptałem upewniwszy się najpierw, że nikt nie podsłuchuje.
- Wiem, możemy ufać Arash, ona z pieniędzy ojca może załatwić jakiś samolot. Ja już zapisałam ciebie do 3 klasy liceum w Wielkiej Brytanii. Tam lecimy, ja zapisana jestem do 3 klasy gimnazjum również w Wielkiej Brytanii. Możemy tam zamieszkać, bo mamy mieszkanie po babci. Tylko trzeba wykraść klucze - mówiła rozentuzjazmowana, był w jej oczach niesamowity blask.
- Dobra, to mam pomysł. Niech samolot będzie na jutro na 19:00. Podczas ślubu nikt nie zauważy, jak wyjdziemy, a dziś wieczorem ty wkradniesz klucze. Są w ukrytej szafce w garderobie mamy, pieniądze też tam są. Jest ich około 2500 funtów, a ja mam 10.000 funtów. Spakujemy się przed ślubem, bo każdy będzie myślał, że się przebieramy. Dasz walizki Arash i swoje do mojego pokoju, o 16:55 spotykamy się tam. Przekaż Arash - rozplanowałem dokładnie każdy nasz krok, nie ukrywam, że jest ryzykowny.
- Jasne, ale Zayn to się musi udać. Jesteś pewien? - zapytała nie do końca pewna.
- Nic innego nie wymyślimy, a to ostatnia okazja.
Siostra wyszła z komnaty, a te kobiety wróciły.
- Gdzież to uciekła panienka Waliyha? - spytała jedna dosyć nieśmiało.
- Postanowiła sprawdzić, czy nie zostało odrobinę jedzenia na stole - skłamałem nie patrząc na nie.
Po przymiarce pobiegłem mostkiem do ogrodu, który oddziela domek służby od pałacu.
Ujrzałem Arash siedzącą przy drzewie. Wyglądąła na smutną, rękoma ocierała oczy. Płakła...
- Hej, co się stało? - powiedziałem siadając obok niej.
- Wiesz, lubię cię, ale nie chcę tego ślubu. Jednak ucieczką skrzywdzę mojego ojca. Nie wiem, co robić Zayn  - odparła spokojnie.
- Też się tym martwię, ale jeśli nie wyjedziemy to będziemy tu trzymani do końca życia i będziemy musieli żyć, jako małżeństwo czego oboje nie chcemy - rzekłem łapiąc za jej kolano i potrząsając nim lekko w geście pocieszenia.
- Zayn, ja wiem to, też nie chcę tego ślubu i tego życia, ale co będzie jak nas znajdą? - zapytała zaniepokojona.
- Nie znajdą, bo nie mają połączenia z Wielką Brytanią, a jak nas znajdą to uciekniemy gdzieś indziej. Arash nie możemy tu zostać - przekonywałem ją, jak tylko mogłem.
- Samolot będzie o 17:00, wszystko załatwione, ale jak ja walizkę przeniosę? - powiedziała nieco  raźniej.
- Kupimy i tak ubrania takie jakie noszą Brytyjczycy, ale wezmę Ci coś od Doniyi - oznajmiłem wstając.
- Dobra, cały plan znam. Chodźmy już stąd - mówiła podnosząc się.

Wróciliśmy do pałacu i zajęliśmy się tym czym powinniśmy czyli samymi problemami, których nie cierpię. Na szczęście pojutrze mnie już tu nie będzie...